Dziś rano piła kawę szczególnie długo. Pochylona nad księgą wolno smakowała każdy łyk lepkiej od cukru i śmietanki cappucino. Przez chwilę odrywając wzrok od czytania patrzyła na zamglone niebo za oknem. Zastanawiała się, co może przynieść ten powłóczysty dzień, którego każda minuta snuła się niczym nić z rozwijanego przez nią kłębka czasu.
Czytając księgę czuła się jakby przeciągała tę nić na swoją stronę i zwój za zwojem, strona za stroną odkrywała, co kryje się w środku skłębionego czasu. Robiła to jednak z zupełnym spokojem, bez cienia zniecierpliwienia. Od kiedy nauczyła się czytać sercem, patrzyła na świat bez żadnych oczekiwań. Nie nazywała rzeczy i zdarzeń, ani nie wnikała w ich sens, po prostu wolno wczuwała się w każdą chwilę i… kochała ją.
Tak jak teraz już kochała ten guzik, szpulkę czy zwitek papieru, na którym osnuty był dzisiejszy dzień. W końcu kłębki zawsze owija się wokół czegoś. Choć jeszcze nie wiedziała dokładnie, co to jest, miała pewność, że wieczorem, kiedy wszystko się dokona, tuż przed snem weźmie do ręki ten przedmiot i cierpliwie nawinie na niego z powrotem nić czasu. Potem bez żalu odłoży kłębek, tak jak księgę na ciasno wypełnione półki swojej pamięci.
Kiedy w końcu kubek z kawą stał się zaskakująco lekki i ukazał przy przechyleniu do ust swoje dno, obraz dzisiejszego dnia powoli zaczynał rodzić się w jej sercu. Wtedy właśnie ze snucia rozmyślań nad księgą i ze śledzenia zapętlonej nici czasu wyrwał ją dźwięk telefonu. Jej smartfon na androidzie rozbrzmiewał coraz głośniej i wyraźniej melodią „Golden Eye” z filmu o agencie 007, który wgrała jako dzwonek dla połączeń przychodzących z Introligatorni.
Niespiesznie podniosła go ze stołu i posuwistym ruchem przesunęła ikonkę z kłódką na jego gładkim ekranie. Za chwilę jeszcze trochę ochrypłym, porannym głosem odezwała się zbliżając go do ucha:
-Halo? Witaj Horacy! – i uśmiechając się lekko dodała:
-Tak. Bardzo się cieszę. Tak, wszystko poszło bardzo dobrze. Za chwilę zmieniając odrobinę ton na bardziej rzeczowy relacjonowała:
-Tak, zmoderowałam czas Mariusza, udało się. Byłam nad rzeką dokładnie w tym momencie kiedy i on się tam zjawił. Zanim zdążył się zbliżyć do balustrady, ja weszłam w zasięg jego wzroku i wychyliłam się za barierkę, tak jakbym chciała wyskoczyć.
Znów cierpliwie musiała zapewnić swego rozmówcę:
-Tak Horacy. Miałam zamiar posunąć się do tego desperackiego kroku. Na szczęście nie musiałam. Zgodnie z moimi przeczuciem Mariusz wyrwał się z swoich smętnych rozmyślań i zamiast do rzeki rzucił się w moją stronę na ratunek.
Jej wyznanie zrodziło nową serię pytań po drugiej stronie światłowodu, czy przekaźnika cyfrowego, czy też innej, ale niewidzialnej nici łączącej rozmówców:
-Tak Horacy, jestem pewna, że porzucił myśli samobójcze.
-Skąd? Bo spędziłam z nim następną godzinę
-Jak? Ano tak, że jako mój wybawca, Mariusz poczuł się w obowiązku zaprosić mnie na drinka, aby ochłonąć po całej akcji.
Teraz stała się bardziej ożywiona i zaczęła gestykulować wczuwając się w opowiadaną sytuację:
-No oczywiście, że się zgodziłam. Chyba nie muszę Ci mówić, dokąd poszliśmy. To jasne, że do tej knajpki. Kiedy usiedliśmy przy stoliku na środku sali, Mariusz zaczął opowiadać mi, jak przez ostatnie trzy dni błąkał się po Szczecinie, próbując ją znaleźć. Ktoś powiedział mu, że ona chyba tu mieszka. Kiedy w końcu zrozumiał, że to zbyt duże miasto, by odnaleźć w nim jedną konkretną dziewczynę, załamał się. Tego wieczoru chciał ze sobą skończyć.
Jej rozmówca znów zaczął zadawać pytania i znów musiała go zapewniać:
-
Tak Horacy, dokładnie w tym miejscu kończyła się jego księga. Dotąd dało się ją czytać, dalej była tylko pustka. No właśnie – wtrąciła jakby sobie coś przypomniała -A propos księgi. Co teraz w niej jest napisane? Jaki jest dalszy ciąg?
Po chwili aż pochyliła się do telefonu, jakby słabo słyszała:
Jej zdziwienie nie ustępowało, dopytywała dalej:
-
I tak jest zawsze? Zawsze po moderacji? No to ładnie! – potrząsała teraz głową z niezadowoleniem – Człowiek się napracuje i nawet efektów nie widać! Nie ma nawet czym się pochwalić. Aha! – wpadł jej do głowy kolejny pomysł – To dlatego dzwonisz! Ty po prostu nie wiesz, co się wydarzyło. Mój biedny Horacy, powinnam była do Ciebie wczoraj zadzwonić, albo chociaż do Maurycego.
Już udobruchana, trochę łagodniej znów zapewniała:
-
No tak, tak jak mówię, wszystko poszło dobrze. -Nie, później nie był już przygnębiony, raczej neutralnie opowiadał o tym co się wydarzyło, jakby to była historia kogoś innego. Potem jeszcze wyciągnął ten swój kajecik z krzyżówkami i wyglądał już zupełnie na zadowolonego. Tak go zostawiłam. Było tuż przed dziesiątą i wiedziałam, że za chwilę do lokalu wejdzie Beata, na swoja nocną zmianę za barem.
Słysząc kolejną uwagę Horacego odchyliła głowę do tyłu i podparła się w boku ręką:
-
No słuchaj, wszystkiego za niego nie mogłam załatwić. Są rzeczy, które musi sam zrobić. Oczywiście, dla pewności obserwowałam go jeszcze przez chwilę z ulicy przez witrynę kafejki.
Po chwili z uśmiechem skwitowała:
-
Tak, to była scena jak z filmu. Brakowało tylko napisu „i żyli długo i szczęśliwie – potem dodała jeszcze:
-
Dziękuję Horacy. Wiem. Tak, to był dobry dzień, ale nie wiem jaki będzie dzisiejszy. Jeszcze nie wiem. Czytam kolejną księgę i kiedy podejmę decyzję przyniosę wam ją z powrotem. Pa.
Na tym Aneta zakończyła rozmowę.