Mimo, że w rejonie tego blokowiska pracował już od trzech lat, ciągle nie mógł przyzwyczaić się do jego gnuśnej atmosfery. Początkowo wziął ją za senność właściwą wszystkim podmiejskim sypialniom. Jednak z biegiem czasu coraz bardziej przekonywał się, że nie chodzi tu wcale o ospałość z jaką poruszali się jego mieszkańcy, ale właśnie o wszechobecną gnuśność, która wyłaziła dosłownie z każdego kąta kanciastych bloków i z każdego zaułka krętych osiedlowych uliczek.
Mijani na chodnikach ludzie przypominali mu lunatyków, a prowadzone przez nich rozmowy podobne były do sennych majaków. Rowerzyści kręcili niekończące się rundy wokół osiedla, jakby nie mogąc wyjechać ze snu Felliniego, a właściciele psów wyprowadzali je na smyczach zapętlonych jak spirale czasu. Do tego, bezczynne ekspedientki pośród dojmującej ciszy sklepów bez klientów wpatrywały się z beznadzieją w dal. Za to kobieta za ladą w rybnym, mimo, że monotonię ciszy w jej sklepie przerywała często namolna mucha i choć sama wyglądała jak śnięta ryba bezustannie skarżyła się na bezsenność. Gnuśno wszędzie. G-n-u-ś-n-o wszędzie.