Tag Archives: Róg Pięknej i Realnej

Róg Pięknej i Realnej

Po zakończeniu rozmowy z Horacym Aneta jeszcze przez chwilę stała zamyślona, potem rozejrzała się po zalanej porannym słońcem kuchni i odstawiła kubek po kawie do zlewu.

-Ok, pozmywam później – usprawiedliwiła samą siebie.

Przechodząc przed przedpokój potknęła się o porozrzucane po podłodze dziewczęce buty. Jej córka Martyna przed wyjściem do szkoły, jak zwykle nie mogła się zdecydować, co na siebie włożyć. Skutkiem czego, teraz przed lustrem w przedpokoju zalegały sterty odrzuconych fragmentów kreacji i niepasujących do nich butów.

-Nie tylko nastolatki mają ten problem pomyślała Aneta, kręcąc głową i potulnie zbierając ubrania w nieładzie. – W co ja się dziś ubiorę?- zmarszczyła z troską czoło.

Przeszła do sypialni gdzie obok wielkiego małżeńskiego łóżka zasłanego kapą bez jednej fałdki stała przepastna garderobiana szafa. Powoli odsunęła jej drzwi i zaczęła uważnie przeglądać jej zawartość. Stalowe haczyki wieszaków pobrzękiwały rytmicznie, gdy jeden za drugim przesuwała je po stalowej rurce, na której były zawieszone. Z krytycznym wzrokiem i ustami ściśniętymi w grymasie niezadowolenia wciąż odrzucała kolejne propozycje z repertuaru jej przebrań.

 

Przede wszystkim wisiało tu kilka garniturów i garsonek, które do niedawna były w stałym użyciu. Nosiła je z wzorową regularnością księgowej do biura. W poniedziałki niebieską marynarkę i spodnie, we wtorki zazwyczaj koszulową bluzkę i ołówkową spódnicę, w środy szary komplet. Wszystkie te dobrze skrojone i uszyte z gatunkowych tkanin mundurki odsuwała z uczuciem lekkiego gniewu, którego cień zalegał jeszcze na dnie jej serca. Co prawda od dnia wymówienia z nie pozostawiającym żadnych złudzeń powodem jakim była „redukcja etatu” minęło już ponad dwa miesiące, ona wciąż nie mogła zapomnieć błysku satysfakcji w oczach nowoawansowanej kierowniczki działu, która je jej wręczała.

  • Powodzenia Marysiu, powodzenia! – trochę złowrogo zabrzmiały jej życzenia wypowiedziane sobie a muzom, jako komentarz do biurowych kreacji.

 Za nimi wisiało kilka letnich sukienek i wyjściowych strojów. – Grzegorz, lubił kiedyś, jak zakładałam tę niebieską z falbanami- przemknęło jej przez głowę. Za chwilę jednak posmutniała. Nie mogła przypomnieć sobie, kiedy ostatnio mąż spojrzał na nią z uznaniem. Ich wzrok spotykał się zazwyczaj tylko wtedy, gdy się kłócili. Oczy pełne gniewu, bo znów się spóźniła, bo straciła pracę i jak tu teraz spłacać kredyt, bo rozpuszcza i źle wychowuje Martynę. – Dziś nawet założenie tej złotej bluzki bez pleców nie robi na nim wrażenia. Gdybym pokazała mu złotą kartę kredytową z pełnym wkładem, to co innego, to by mu się spodobało – dopowiedziała sobie gorzko.

 

W końcu odrzuciła negatywne myśli, bo zaczęła przeglądać stroje, jakich używała idąc do Introligatorni. „Tak- wspominała. Telefon Horacego był jak wybawienie. Bez niego pewnie wpadłabym w depresję.” Bez pracy i bez energii, żeby szukać nowej, kompletnie zawiedziona na ludziach, w przeddzień swoich czterdziestych urodzin Aneta przesiadywała bezczynnie w domu nie mając motywacji by się ruszyć. I wtedy z kręgu smutnych rozmyślań wyrwało ją niespodziewane zaproszenie na Róg Pięknej i Realnej. Dostała pracę i dziś jest Moderatorką Indywidualnych Czasów.

 

-To wspaniałe zajęcie, pełne wyzwań. Moderować czas innych to takie pasjonujące. – z satysfakcją mówiła sobie Aneta przyglądając się długiej kapocie z tysiącem kieszeni, wypełnionych ziarenkami i okruszkami chleba, do której przyczepiło się kilka gołębich piór. Tuż za nim na wieszaku prostował się elegancki płaszcz, który miała na sobie wczorajszego wieczoru, podczas moderacji czasu Mariusza. Była też suknia wieczorowa, a także kostiumy i przebrania na różne okazje. Ktoś mógłby pomyśleć że jest to fragment garderoby teatralnej, albo szafa wypełniona ubraniami różnych osób. Jednak wszystkie te ciuchy należały do Anety, a odkąd została Moderatorką Indywidualnych czasów ich zapas ciągle rósł.

 

  • No i co ja mam na siebie włożyć – powtórzyła pytanie sprzed kilkunastu minut, najwidoczniej nie mogąc znaleźć nic odpowiedniego na czekające ją dzisiaj zadanie. Od kilku dni czytała z uwagą księgę Nikoli i jej czas przyszło jej zmoderować.
  • Ona jest taka młoda, ma dopiero dwadzieścia lat. Muszę działać szczególnie ostrożnie. – analizowała z namysłem. Już mniej więcej wyczuwam jej czas, potrzebuję jeszcze tylko chwili żeby się zdecydować. Księga kończy się teraz w momencie wyboru. – podsumowywała i za chwilę kontynuowała swój wywód:

  • Nikola nie wie, co zrobić ze swoim życiem, wałęsa się bez celu po mieście. Dwa lata temu zdała maturę i od tego czasu niewiele wydarzyło się w jej życiu. Łapie się dorywczych prac i co chwila żegna któregoś z przyjaciół, który wyjeżdża za granicę, albo wita tych którzy wracają z emigracji. Ona tkwi w miejscu, nie może się zdecydować.

Aneta przeglądała kolejne stroje, wolno badając ich krój i kolor. Dalej rozmyślała: – czuję, że to ten moment, ten w którym powinnam się pojawić. Jeśli niczego nie zrobię, w jej życiu może zdarzyć się coś naprawdę złego. Czuję, że mogę jej pomóc.

 

W tym momencie błysk w jej oku potwierdził, że w końcu trafiła na właściwy strój. Za około pół godziny wybiegła z bramy swojej kamienicy zmieniona nie do poznania. Gdy wskakiwała w ostatniej chwili do odjeżdżającego z przystanku tramwaju o mało nie przycięła loków swojej długiej rudej peruki i dyndającej na jej ramieniu białej torebki na złotym łańcuszku.

Róg Pieknej i Realnej cd.

Dziś rano piła kawę szczególnie długo. Pochylona nad księgą wolno smakowała każdy łyk lepkiej od cukru i śmietanki cappucino. Przez chwilę odrywając wzrok od czytania patrzyła na zamglone niebo za oknem. Zastanawiała się, co może przynieść ten powłóczysty dzień, którego każda minuta snuła się niczym nić z rozwijanego przez nią kłębka czasu.

 

Czytając księgę czuła się jakby przeciągała tę nić na swoją stronę i zwój za zwojem, strona za stroną odkrywała, co kryje się w środku skłębionego czasu. Robiła to jednak z zupełnym spokojem, bez cienia zniecierpliwienia. Od kiedy nauczyła się czytać sercem, patrzyła na świat bez żadnych oczekiwań. Nie nazywała rzeczy i zdarzeń, ani nie wnikała w ich sens, po prostu wolno wczuwała się w każdą chwilę i… kochała ją.

 

Tak jak teraz już kochała ten guzik, szpulkę czy zwitek papieru, na którym osnuty był dzisiejszy dzień. W końcu kłębki zawsze owija się wokół czegoś. Choć jeszcze nie wiedziała dokładnie, co to jest, miała pewność, że wieczorem, kiedy wszystko się dokona, tuż przed snem weźmie do ręki ten przedmiot i cierpliwie nawinie na niego z powrotem nić czasu. Potem bez żalu odłoży kłębek, tak jak księgę na ciasno wypełnione półki swojej pamięci.

 

Kiedy w końcu kubek z kawą stał się zaskakująco lekki i ukazał przy przechyleniu do ust swoje dno, obraz dzisiejszego dnia powoli zaczynał rodzić się w jej sercu. Wtedy właśnie ze snucia rozmyślań nad księgą i ze śledzenia zapętlonej nici czasu wyrwał ją dźwięk telefonu. Jej smartfon na androidzie rozbrzmiewał coraz głośniej i wyraźniej melodią „Golden Eye” z filmu o agencie 007, który wgrała jako dzwonek dla połączeń przychodzących z Introligatorni.

 

Niespiesznie podniosła go ze stołu i posuwistym ruchem przesunęła ikonkę z kłódką na jego gładkim ekranie. Za chwilę jeszcze trochę ochrypłym, porannym głosem odezwała się zbliżając go do ucha:

-Halo? Witaj Horacy! – i uśmiechając się lekko dodała:

-Tak. Bardzo się cieszę. Tak, wszystko poszło bardzo dobrze. Za chwilę zmieniając odrobinę ton na bardziej rzeczowy relacjonowała:

-Tak, zmoderowałam czas Mariusza, udało się. Byłam nad rzeką dokładnie w tym momencie kiedy i on się tam zjawił. Zanim zdążył się zbliżyć do balustrady, ja weszłam w zasięg jego wzroku i wychyliłam się za barierkę, tak jakbym chciała wyskoczyć.

 

Znów cierpliwie musiała zapewnić swego rozmówcę:

-Tak Horacy. Miałam zamiar posunąć się do tego desperackiego kroku. Na szczęście nie musiałam. Zgodnie z moimi przeczuciem Mariusz wyrwał się z swoich smętnych rozmyślań i zamiast do rzeki rzucił się w moją stronę na ratunek.

 

Jej wyznanie zrodziło nową serię pytań po drugiej stronie światłowodu, czy przekaźnika cyfrowego, czy też innej, ale niewidzialnej nici łączącej rozmówców:

-Tak Horacy, jestem pewna, że porzucił myśli samobójcze.

-Skąd? Bo spędziłam z nim następną godzinę

-Jak? Ano tak, że jako mój wybawca, Mariusz poczuł się w obowiązku zaprosić mnie na drinka, aby ochłonąć po całej akcji.

 

Teraz stała się bardziej ożywiona i zaczęła gestykulować wczuwając się w opowiadaną sytuację:

-No oczywiście, że się zgodziłam. Chyba nie muszę Ci mówić, dokąd poszliśmy. To jasne, że do tej knajpki. Kiedy usiedliśmy przy stoliku na środku sali, Mariusz zaczął opowiadać mi, jak przez ostatnie trzy dni błąkał się po Szczecinie, próbując ją znaleźć. Ktoś powiedział mu, że ona chyba tu mieszka. Kiedy w końcu zrozumiał, że to zbyt duże miasto, by odnaleźć w nim jedną konkretną dziewczynę, załamał się. Tego wieczoru chciał ze sobą skończyć.

 

Jej rozmówca znów zaczął zadawać pytania i znów musiała go zapewniać:

  • Tak Horacy, dokładnie w tym miejscu kończyła się jego księga. Dotąd dało się ją czytać, dalej była tylko pustka. No właśnie – wtrąciła jakby sobie coś przypomniała -A propos księgi. Co teraz w niej jest napisane? Jaki jest dalszy ciąg?

     

Po chwili aż pochyliła się do telefonu, jakby słabo słyszała:

  • Co? Jak to? Ja to nie da się jej otworzyć?

Jej zdziwienie nie ustępowało, dopytywała dalej:

  • I tak jest zawsze? Zawsze po moderacji? No to ładnie! – potrząsała teraz głową z niezadowoleniem – Człowiek się napracuje i nawet efektów nie widać! Nie ma nawet czym się pochwalić. Aha! – wpadł jej do głowy kolejny pomysł – To dlatego dzwonisz! Ty po prostu nie wiesz, co się wydarzyło. Mój biedny Horacy, powinnam była do Ciebie wczoraj zadzwonić, albo chociaż do Maurycego.

Już udobruchana, trochę łagodniej znów zapewniała:

  • No tak, tak jak mówię, wszystko poszło dobrze. -Nie, później nie był już przygnębiony, raczej neutralnie opowiadał o tym co się wydarzyło, jakby to była historia kogoś innego. Potem jeszcze wyciągnął ten swój kajecik z krzyżówkami i wyglądał już zupełnie na zadowolonego. Tak go zostawiłam. Było tuż przed dziesiątą i wiedziałam, że za chwilę do lokalu wejdzie Beata, na swoja nocną zmianę za barem.

     

Słysząc kolejną uwagę Horacego odchyliła głowę do tyłu i podparła się w boku ręką:

  • No słuchaj, wszystkiego za niego nie mogłam załatwić. Są rzeczy, które musi sam zrobić. Oczywiście, dla pewności obserwowałam go jeszcze przez chwilę z ulicy przez witrynę kafejki.

Po chwili z uśmiechem skwitowała:

  • Tak, to była scena jak z filmu. Brakowało tylko napisu „i żyli długo i szczęśliwie – potem dodała jeszcze:

  • Dziękuję Horacy. Wiem. Tak, to był dobry dzień, ale nie wiem jaki będzie dzisiejszy. Jeszcze nie wiem. Czytam kolejną księgę i kiedy podejmę decyzję przyniosę wam ją z powrotem. Pa.

Na tym Aneta zakończyła rozmowę.

Róg Pięknej i Realnej cd.

Droga powrotna do domu wydawała się Damianowi bez końca. Do tego rozpadał się drobny deszczyk. Jego krople zraszały mu twarz i wsiąkały w postawione na sztorc klapy marynarki . Było dobrze po dziesiątej, kiedy w końcu dotarł do drzwi swojego mieszkania. Mimo orzeźwiającego prysznica po drodze nadal dokuczały mu zawroty głowy i wyraźny brak koordynacji między myślą a ręką. Długo majstrował kluczem przy zamku, zanim trafił do dziurki. Wtedy pojawił się kolejny dylemat. Nie mógł przypomnieć sobie, czy otwiera się kręcąc w prawo, a zamyka kręcąc kluczem w lewo, czy na odwrót. Dlatego co chwila przerywał żmudną czynność, by po usilnej refleksji popartej drapaniem się w głowę zabrać się za nią od nowa.

 

Kiedy wreszcie udało mu się otworzyć drzwi, marzył tylko o jednym. Chciał jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Desperacko potrzebował snu. Dawno nie przeżył tak intensywnego dnia, był naprawdę wyczerpany. Najciszej jak tylko był w stanie wśliznął się do środka z zamiarem bezszelestnego przemierzenia przedpokoju w kierunku swojego pokoju. Jednak z salonu dobiegły go dźwięki telewizora „O nie- westchnął ciężko- Matka nie śpi”. Ostatnie, na co miał ochotę, to stanąć teraz z nią oko w oko. Szczególnie że jej wzrok, o czym miał się okazję niejednokrotnie przekonać, miał zarazem moc rentgena i alkomatu. „uuuuch”- powtórzył westchnienie i wyprostował się by dumnie stawić czoła czekającemu go badaniu.

 

Ale mylił się. Matka spała. Tak jak się jej to często zdarzało, również dziś zasnęła z podkurczonymi nogami i skręcona w kłębek jak kot w fotelu przed ekranem telewizora. Damian uśmiechnął się tylko pobłażliwie i w trosce o jej sen nakrył ją ciepłym kocem. Potem odwrócił głowę w stronę łomoczącego, jak mu się zdawało telewizora. Chciał go wyłączyć, lecz obraz na chwile przykuł jego uwagę. Przysiadł ciężko w fotelu po przeciwnej stronie ławy i obserwował jak jakiś facet w koszuli w kwiaty spaceruje boso po ulicach egzotycznej, chyba południowoamerykańskiej metropolii. Wspinał się z wysiłkiem w górę pueblo, widać było krople potu na jego twarzy. „Po co on się tak męczy, lepiej niech wraca do domu”- Damian miał dla niego dobrą radę, lecz nie wiedząc, co z nią zrobić zachował ją tylko w swojej skołatanej głowie.

 

Gdy program się skończył, na ekranie zaczęły mienić się spoty reklamowe, za którymi szczerze mówiąc, Damian nie nadążał. Ledwie zauważył, że dziewczyna reklamująca proszek do prania ma niezwykle seksowne usta, już na ekranie pokazała się druga, o równie interesujących lecz jeszcze nie odkrytych przez niego szczegółach anatomicznych. Niestety, nie dał rady rozszyfrować sekretu jej urody, bo po ekranie hasało już całe stado piękności z kolejnego spotu. Poirytowany wyłączył telewizor pilotem. Wrażeń miał aż nadto, zapragnął spokoju.

 

Wyłączenie telewizora przyniosło jednak efekt odwrotny od zamierzonego. Matka ocknęła się i zdawało się, że za chwilę zerwie się na równe nogi z fotela. Zapytała przy tym nerwowo:

  • Cccco, co się stało o- a po chwili już bardziej przytomnie dodała: – A to ty Damian. Wróciłeś. To dobrze.

  • Yhmm – mruknął Damian i podniósł się z fotela z zamiarem opuszczenia pokoju

  • Wiesz, czekałam na ciebie i tak mi się przysnęło – matka jednak wyraźnie miała ochotę przeciągnąć rozmowę na swoją stronę.

  • Aha – bez entuzjazmu skwitował jej wyznanie syn

  • I co byłeś na tym spotkaniu? – Matka przeszła do konkretów.

  • Tttak – posępnie odezwał się Damian

  • O! – ożywiła się matka – I jak ci poszło? Dostałeś tą pracę? – dopytywała

  • Jeszcze nie wiem mamo – jeszcze spokojnie, ale już trochę poirytowany odezwał się Damian

  • No tak. No tak jak zawsze. Od razu nie powiedzą dopiero po kilku dniach dzwonią i tak męczą człowieka- tłumaczyła samej sobie, kontynuowała pytania- No, ale jak twoje wrażenia? Uważasz, że masz szanse?

  • Mamo! – Damian przerwał definitywnie jej przyspieszoną gadaninę – Mamo musimy poważnie porozmawiać – dodał

  • Tak? A o czym? – zapytała z przestrachem widzą jego grobową minę.

  • Nie o czym, tylko o kim, mamo – Damian mówił wciąż bardzo poważnym tonem

  • No to, o kim? O kim to niby mamy rozmawiać- matka czując wiszącą w powietrzu aferę dopytywało nerwowo.

  • O Ojcu – wycedził Damian tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Róg Pięknej i Realnej 9

  • No nie, stary, ja muszę się jeszcze napić, żeby dalej tego słuchać- wciąż rozbawiony Łukasz podniósł się z miejsca i zabrał oba pokale do ponownego napełnienia przy barze.

Kiedy Damian został sam przy stoliku, zaczął rozglądać się po niewielkiej sali. Przy barze siedziało dwóch chłopaków w bluzach dresowych. Żywo o czymś rozmawiali mocno przy tym gestykulując i co chwila wybuchając gromkim śmiechem. Na skórzanej sofie w najdalszym i najbardziej zacienionym kącie sali zauważył przytuloną do siebie parę młodych ludzi. Ci, zdaje się, chwilowo wyczerpali wszelkie tematy do rozmowy. Bliżej środka sali, przy stoliku umieszczonym tuż pod jedyną w pomieszczeniu lampą siedział samotny mężczyzna z nietkniętym kuflem piwa przed sobą. Pochylał się ze skupieniem nad rozłożonym czasopismem.

  • Czyta coś w barze….?- zastanawiał się Damian – Co za dziwak – pomyślał nie przestając go obserwować. Po chwili mężczyzna poruszył się niespokojnie, wyjął z kieszeni marynarki ołówek i zaczął coś pomału zapisywać na otwartej stronie.
  • No, jeszcze lepiej! – komentował w duchu Damian- Znalazł sobie miejsce na pisanie…. Ciekawe co on tam skrobie, chyba nie książkę, hehehe – uśmiechnął się do swoich myśli będących tak bardzo a propos tematu, o którym rozmawiali z Łukaszem. Nie to na pewno nie książka, to raczej list jakiś, o, albo donos, Tak pewnie donos, inaczej nie zagryzał by warg z takim przejęciem i nie drapał się za uchem wymyślając kolejne słowa. – Utwierdzał się w wyniku swojej dedukcji.

W tym momencie do stolika wrócił Łukasz, poruszał się bardzo ostrożnie, by nie uronić ani trochę ze szczodrze nalanego im piwa, a w szczególności nie strącić puszystej pianki, która wyłaniała się niczym chmurka nad horyzontem szklanych naczyń. Tego naprawdę by sobie nie darował.

  • O mało co nie wylałem- powiedział Łukasz odsapnąwszy z dużą ulgą po odstawieniu pokali na stoliku. Widziałeś? Potknąłem się o tego faceta tam pod lampą. Torbę położył dokładnie na środku przejścia.- poskarżył się przyjacielowi
  • Nieużyty typ. I do tego donosy pisze – skwitował Damian
  • No co ty, znasz go? – zdziwił się Łukasz
  • Nie. Ale widać po minie. Co innego mógłby skrobać taki typ z zaciętym wyrazem twarzy?
  • Eeeee, coś ty. – powątpiewał Łukasz. Widziałem dokładnie, to nie żaden donos. On po prostu krzyżówki rozwiązuje- stwierdził z całą stanowczością
  • Co!?… Krzyżówki? W barze? No nie! No naprawdę świrów nie brakuje. I tylko proszę nie mów, że ja jestem najlepszy w tym klubie. Mam sporą konkurencję, jak widać.
  • Dajmy mu już spokój. – po chwili chichotu odezwał się Łukasz. – Wracajmy lepiej do twojej idée fixe. W końcu po to tutaj przyszliśmy, prawda?
  • No właśnie, chciałem ci podziękować. Dzięki tej rozmowie zaczynam łapać dystans do całej sprawy
  • Sprawy Introligatorni na rogu Pięknej i Realnej?
  • Tak. I tych wszystkich opowieści, które mi dziś przedstawił Maurycy i Horacy
  • Dali ci do przeczytania książkę, tak?
  • Tak. Leżała na stole otwarta i wyglądało na to, że właśnie ją oprawiali.
  • I co przeczytałeś ją? – nie przestawał dopytywać Łukasz
  • Słuchaj jak do niej zajrzałem, to od razu miałem takie dziwne uczucie… – zawiesił głos Damian jakby szukając określenia.
  • Jakie uczucie?
  • No, jakbym już ją kiedyś czytał.
  • Tak? A o czym była dokładnie? – kontynuował przesłuchanie Łukasz
  • O chłopcu. – krótko odpowiedział Damian
  • No porywające, po prostu. – zaczął ironizować Łukasz
  • To znaczy, ten chłopiec wyrósł na chłopaka i w końcu stał się młodym mężczyzną. – już bardziej wylewnie wypowiedział się Damian
  • No coś ty, aż tyle się działo? – znów zakpił Łukasz
  • Nawet nie wiesz, ile – tym razem ożywił się Damian – Każda, dosłownie każda strona przepełniona była uczuciami, doznaniami i niezwykle wyraźnymi wrażeniami. Przewracając kolejne kartki cienkiego, prawie przezroczystego papieru miałem wrażenie, że sam przeżywam historię tego człowieka….w moim sercu. – Wiesz, to było tak, jakbym czytał tę książkę nie oczami, ale sercem właśnie…- zakończył kładąc bezwiednie rękę na swojej lewej piersi.
  • No naprawdę stary, teraz to pojechałeś na maksa. – odchylił się do tyłu Łukasz
  • Pod koniec książki te wrażenia jeszcze się spotęgowały- kontynuował Damian, który mimo żartów przyjaciela znów zdawał się być bardzo poruszony- Wyraźnie widziałem, jak mężczyzna wchodzi do wielkiej jaskini albo groty, wyglądała na bardzo mroczną i niebezpieczną.
  • Dawaj dalej, akcja mnie wciąga coraz bardziej – nie przestawał Łukasz
  • Przed nim otwierała się czarna przestrzeń. W jej głębi dało się jednak zauważyć migotliwe światło. I właśnie w kierunku tego światła mężczyzna wolno przesuwał się do przodu. Ostrożnie badał kamienie i występy skalne przed sobą. W końcu musiał odkaszlnąć, bo jego gardło podrażniał dym unoszący się w pieczarze. Dym gęstniał i gęstniał.
  • Ho! Jak dobrze, że mi to opowiadasz w dzień, bo w nocy pewnie bym już się zsiusiał ze strachu- Łukasz zaśmiał się przechylając na bok. Nie wiadomo, czy tak podziałało na niego piwo, czy kolejne etapy opowieści.
  • Słuchaj, mam skończyć? – wkurzył się wreszcie Damian
  • Nie nie, no nie obrażaj się. Rzeczywiście wyglądasz na przejętego . Opowiadaj co było dalej. Też chcę to zrozumieć – skorygował się Łukasz.
  • No więc młodzieniec minąwszy kolejny zaułek ciemnego korytarza stanął wreszcie w wielkiej podziemnej pieczarze, którą rozjaśniały tylko nikłe płomyki świec porozstawianych na całej powierzchni. Niektóre ze świec były już do połowy stopione, inne zupełnie nowe, tak jakby je ktoś dopiero przed chwilą zapalił. Niektóre z nich płonęły jasnym ogniem, którego płomień piął się prosto w górę, a niektóre kopciły tylko czarną sadzą, a ich płomyk poruszał się niespokojnie na pokrzywionym knocie.
  • Tak …. – nagle spoważniał Łukasz – To mi coś przypomina. Czekaj, czekaj – wyraźnie starał się sobie coś przypomnieć – Czy to nie ta legenda …
  • Jaka legenda? – teraz w końcu zapytał Damian
  • No taka stara opowieść. Moja babcia mi ją często opowiadała. O tym, że ludzkie życie jest jak świeczka i że każdy z nas ma taką świeczkę, która pali się, pali, przez całe życie, aż wypali się do końca i wtedy człowiek umiera.
  • Nie nie znałem tego, ale dobre – przejął pałeczkę ironii Damian
  • Czekaj, ona ma dalszy ciąg, ta legenda. Czasem kiedy jakiś wypadek, albo choroba się człowiekowi przydarza, to do takiej świeczki podchodzi śmierć i ją po prostu zdmuchuje zanim zdąży się do końca wypalić.
  • Tak?… – zdziwił się Damian – ale wiesz co, to by się zgadzało, bo na następnej stronie widać było ilustrację groty z jakąś okropną zjawą po środku. Miała sine usta, długie potargane włosy, i swoimi pokrzywionymi pazurami dotykała jednej jasnej i całkiem nowej świeczki.
  • Aaaaa…. to na tym to twoje czytanie polegało, co? Ty po prostu obrazki oglądałeś, tak? Jak przedszkolak.- złapał go za słówko Łukasz
  • Już ci mówiłem, że to czytanie sercem było, …zresztą ciężko to opisać
  • Okej. No więc co jeszcze widziałeś na tym obrazku.
  • Stał tam też ten młody i patrzył na poczwarę. Potem zerwał się i szybkim krokiem podbiegł do świeczki. Wyrwał ją z jej rąk i zaczął uciekać.
  • I co udało się? Uciekł? – dopytywał Łukasz
  • Raczej nie, nie udało się, albo wiesz co, nie wiem, bo ostatnia strona była zupełnie czarna
  • A wiesz czemu?
  • Nie.
  • Bo według legendy tej legendy, jeśli ktoś wybrał się do groty śmierci, żeby wyrwać jej czyjąś świeczkę i nie pozwolić jej zgasić, to musiał przestrzegac pewnej reguły
  • Jakiej?
  • Musiał stamtąd uciekać nie oglądając się.
  • A jak się obejrzał?
  • Kaplica, stary, wtedy zostawał w grocie na zawsze- z teatralnym smutkiem zwiesił głowę Łukasz
  • Tak, teraz wszystko rozumiem. Rzeczywiście, ten młody się obejrzał, wyraźnie było to widać na przedostatnim obrazku.
  • A widzisz! Został w grocie, dlatego zapadła ciemność
  • Mroczna historia. Nomen omen.- kręcił głową Damian

  • Zgadza się – wciąż z przesadną rozpaczą w głosie odpowiedział Łukasz
  • A wiesz co jest najgorsze?
  • Nie.
  • Kiedy zamknąłem książkę Horacy zapytał mnie czy ta historia mi niczego nie przypomina. A ja miałem taki mętlik w głowie po jej przejrzeniu, bo nie można tego nazwać przeczytaniem, że zupełnie nie mogłem jej z niczym skojarzyć. Dopiero teraz kiedy ci ją opowiadam i z dzięki twojemu komentarzowi dociera do mnie… – zamyślił się Damian
  • Co?
  • Że to historia…-zawiesił ponownie głos i za chwilę ukrył twarz w dłoniach.
  • E, co ci jest- teraz już naprawdę przejętym głosem zapytał Łukasz
  • Tak, jestem teraz pewien – Damian podniósł twarz. Oczy miał pełne łez i patrząc prosto w twarz przyjaciela wycedził; – To…historia… mojego …ojca!

Róg Pięknej i Realnej 8

Tych rewelacji od Damiana było już zdecydowanie za wiele dla Łukasza. Kręcąc z niedowierzaniem głową powiedział w końcu do przyjaciela:

-Wiesz co, bez butelki piwa nie da się tego rozkminić. Zaraz zamykam mój kram. Chodźmy gdzieś się napić, tam pogadamy.

Damian przystał na jego propozycję. Pomógł mu poskładać gazety i spiąć drewniany wózek, który razem z całym majdanem odprowadzili do garażu przy kamienicy, w której mieszkał Łukasz. Potem nie szukając daleko, weszli do najbliższej knajpy i zasiedli na przeciwko siebie przy kanciastym stoliku przykrytym bordowym suknem maskującym jego kształty. W pustawej i ciemnawej sali z potrzaskujących co raz głośników ulatniała się niczym gaz z otwartej puszki coca-coli niemrawa muzyka. Chłopakom ona nie przeszkadzała, zamówili piwo. Pierwszy łyk zimnego napoju ożywił nieco ich zmęczone głowy. Łukasz odezwał się pierwszy:

  • To mówisz, że każdy ma już książkę o swoim życiu napisaną…. – zawiesił głos.

  • Coś w tym stylu – niejasno odpowiedział Damian

  • Ale, że jak? Całe życie tak opisane jest od początku do końca? Całe życie od deski do deski? – dopytywał Łukasz

  • No…. od deski do deski, żebyś wiedział. – nadal z nutą tajemniczości odpowiadał Damian.

  • Chyba od deski stołu porodowego do deski wieka od trumny- ironizował Łukasz

  • Nie, no chodzi o takie deski normalne, na okładkę. Oni tam w introligatorni te książki właśnie oprawiają w drewniane okładki obciągnięte skórą- wyjaśnił Damian

  • Jak średniowieczne manuskrypty?

  • No tak. Dokładnie. Na okładkach dodatkowo złotymi literami wytłaczają tytuły, nazwiska, daty.

  • Nie przewidziało Ci się – zmarszczył podejrzliwie nos Łukasz

  • Nie, naprawdę. Oni mają cały ten sprzęt, wiesz, heble, tłoki, kleje. Wszystko tam porozkładane mają i całymi dniami tym się właśnie zajmują.

  • Ciekawe, a kto niby te książki pisze?

  • Tego mi nie powiedzieli- spuścił głowę Damian. Widać było, że jest przejety swoją opowieścią

  • Ty, a może to były samopiszące się księgi, jak u Sapkowskiego – próbował rozbawić przyjaciela Łukasz. Jednak odniósł marny efekt, bo Damian wciąż miał zasępioną minę odburknął tylko:

  • Wszystko możliwe.

  • Ale numer! -nie dawał za wygraną Łukasz – Nie wierzę, że dałeś się w to wkręcić? A może Wiedźmina też tam widziałeś, co? – widać było ze piwo zaczęło działać, bo Łukasz dostał ataku spazmatycznego śmiechu. Na szczęście za chwilę przerodził się on w jeden z tych jego zaraźliwych chichotów, który udzielił się również Damianowi. Nieco rozchmurzony i już łagodniejszym tonem ciągnął dalej swoją opowieść:

  • No wiesz miałem spore opory… ale oni pokazali mi książkę, którą się właśnie się zajmują

Róg Pięknej i Realnej 7

  • No mówię ci …leżał jak pies Pluto…. pies Pluto po zderzeniu z ciężarówką. Hahaha – relacjonował Damian zginając się ze śmiechu w pół.
  • Chyba z ciężarówką pełną książek. Hehehe – dopowiadał śmiejąc się Łukasz
  • No dokładnie. Brakowało tylko, żeby mu gwiazdki wirowały nad czołem. Hahaha. Ale i bez tego myślałem, że padnę, jak go zobaczyłem, no mówię Ci… – nie przestawał naigrywać się Damian

Obaj stali na deptaku przy Wałach Chrobrego. Popołudniowe słońce rozświetlało ich roześmiane twarze i połyskiwało na masztach jachtów zacumowanych przy brzegu Odry. Damian przychodził tu zawsze, ilekroć chciał uciec od „gnuśnego miasta Stettin”, jak zwykł nazywać Szczecin tracący z roku na rok swój impet. Dziś szczególnie potrzebował tego spaceru; od wydarzeń w Introligatorni huczało mu w głowie. Chciał także podzielić się wrażeniami z Łukaszem, najlepszym przyjacielem, który, licząc na przygodnych spacerowiczów, turystów, czy też szukających wytchnienia, mieszkańców miasta, właśnie tu zainstalował mały, przenośny kram z gazetami.

  • I co? Cały czas było tak śmiesznie? – Łukasz zdołał na chwilę opanować wesołość -Ten stary powiedział ci w końcu, o co chodzi? – dopytywał
  • Yhmm…. – westchnął Damian i mina mu wyraźnie zrzedła – Nie wiem właściwie, co o tym wszystkim myśleć – dodał po chwili
  • Tak? A co tam było dalej… no nawijaj, bo jestem ciekawy – ożywił się Łukasz.

Wyraźnie odezwała się w nim żyłka reporterska, którą niestrudzenie rozwijał od czasów ukończenia studiów dziennikarskich. Niektórzy drwili z niego, że sprzedając gazety raczej tę żyłkę naciąga niż rozwija, on jednak z dnia na dzień przekonywał się o słuszności swojej decyzji. Nie mogąc znaleźć pracy w żadnej redakcji, dzięki kramowi wciąż był blisko gazet. Poza tym, latem, wymyślił sobie dodatkowe zajęcie, które w zupełności konsumowało jego zdolności twórcze. Pełen nadziei zawiesił nad stoiskiem z kolorowymi magazynami wypisany fantazyjnymi literami szyld: „ Portrety Słowne” Dzieci – 5 zł, Dorośli 10 zł. Nie można powiedzieć, żeby klienci ustawiali się w kolejkach po ten wyjątkowy towar, ale Łukasz i tak nie narzekał; cieszyła go każda sprzedana sztuka.

  • No więc…? – ponaglił pogrążonego w myślach Damiana poprawiając przekrzywiony szyld.
  • No więc… przeszliśmy z powrotem do tego stołu, wiesz tego z narzędziami i klejem – odezwał się Damian powoli, jakby przypominając sobie każdy krok.
  • Aha wiem… w tej drugiej sali – okazał swoją przytomność Łukasz
  • Tak. No i usiedliśmy przy tym stole. Potem Horacy zaczął pokazywać mi książkę, którą właśnie oprawiali
  • No w końcu od tego są introligatorzy, tak?- znów przytomnie odezwał się Łukasz
  • No niby tak, tylko, że te książki…
  • No gadaj wreszcie, o co chodzi – na dobre się zniecierpliwił
  • Oni twierdzą , że…- zaciął się Damian
  • Że niby co? – dopytywał krewki kramarz-dziennikarz-portrecista
  • Że to nie są zwykłe książki i…
  • I co? No wyduś to to z siebie wreszcie – Łukasz prawie krzyczał na Damiana
  • I chyba jednak nie są tak do końca zwyczajne… – wycedził Damian popadając znowu w zadumę.

Łukasz miał ochotę nim potrząsnąć, ale musiał się powstrzymać, bo do kramu podeszła para korpulentnych i ubranych w skórzane kurtki przyjezdnych. Mężczyzna nosił na szyi ciężki złoty łańcuch, który pobłyskiwał na jego szerokiej klatce piersiowej. Kobieta o długich i poskręcanych w grube spirale blond włosach chwilę patrzyła na wyłożone gazety i w końcu zainteresowała się słownymi portretami. Odbywszy niezbyt długą rozmowę z Łukaszem, opuściła stoisko trzymając jedną ręką swego towarzysza pod pachę, a drugą zwój czerpanego papieru z takim oto dziełem wypisanym ręcznie przez przydrożnego portrecistę słownego:

„Pani Agata

w kształty bogata

swego męża przystojnego

czyni w piękno zamożnego”

  • I co, ludzie ci za to płacą?- spytał Damian, któremu pojawienie się pary na stoisku przerwało rozmyślania.
  • Tak, dzisiaj już trzeci portrecik sprzedałem! Naprawdę świetnie mi idzie. – odpowiedział Łukasz zagryzając usta z przejęcia. Rano podeszła do mnie taka babka, koło czterdziestki może, a głosik miała jak dziewczynka, więc jej machnąłem taki portrecik:

„Gdy Alina mówić zaczyna

To jakby pył złoty

z nieba leciał zamiast słoty.

Brzmią jej słowa jak muzyka,

więc od dzisiaj nikt nie zmyka

tylko słucha jak najęty

jej wymową fest przejęty”

  • Sama poezja – Po prostu cud- trochę zbyt teatralnie wyraził swój entuzjazm Damian, a po chwili dodał z wiekszą dozą niepewności w głosie- I nikt nie zgłasza reklamacji?

  • Nikt, i wiesz jeszcze potem podeszła do mnie mama z takim chłopaczkiem, o, takim małym – kontynuował Łukasz pokazując ręką wzrost malca zupełnie niezrażony ironicznym uśmieszkiem pobłyskującym na twarzy przyjaciela- i poprosiła o portrecik dla synka. Oto co mi wyszło:

„Dominika nikt nie pyta,

czy ochotę ma na ser.

Jego buzia, to wiadomo,

zawsze powie -nie.”

  • Genialne, stary! – wykzyknął  Damian poklepując Łukasza po ramieniu, za chwilę dorzucił: – Jakie szczeście, że mi brakuje twojego talentu.

Tym zgryźliwym komentarzem zbił z tropu przyjaciela, który już gotowy był do kolejnej recytacji. Zmienił temat:

  • Czy ty uważasz, że każdy w życiu chciałby napisać książkę… To znaczy, ktoś taki jak ty, to na pewno, domyślam się, że jeśli lubisz pisać, to pewnie marzysz o napisaniu książki, ale żeby tak każdy tego pragnął, to nie wiem…

  • Wiesz coś może być na rzeczy – odpowiedział z namysłem Łukasz. Mam takiego wujka Andrzeja. Jest elektrykiem, który całe swoje życie przepracował na Stoczni, a jak ją zamknęli to dorabiał kątem do emerytury, po ludziach.
  • No znam go. Fajny ten twój wujek. No i co?
  • No i wiesz, jak on sobie kielicha wypije to zawsze wspomina swoje młode lata, wojsko, pracę, tą całą komunę i stan wojenny i zazwyczaj dochodzi do wniosku, ze życie miał tak ciekawe, że książkę by mógł napisać. A, i jeszcze dodaje, że to dlatego, że dzisiaj już się wszystko pozmieniało, że nie ma takich ludzi, takich spraw. I wiesz… choć to facet z jajami, to potrafi się rozpłakać w takim momencie
  • Aha, czar wspomnień, co?
  • Tak, to tak na szybko mi się przypomniało. On jedyny głośno wyraża to swoje pragnienie, a reszta … no, nie wiem, może, po cichu, każdy o tym marzy, by książkę o swoim życiu napisać. – zawiesił głos Łukasz i za chwilę zapytał – No dobra, a jak jest z tobą?
  • Co ze mną?
  • No, czy chciałbyś napisać książkę, o swoim życiu książkę?
  • No wiesz… pewnie tak … fajnie kiedyś byłoby mieć książkę o sobie.. tak jak się nad tym zastanowić… to rzeczywiście. Ale przede wszystkim, to chciałbym mieć o czym pisać. Ale z drugiej strony… właściwie tak,… zdecydowanie tak ….każdy ma swoje doświadczenia i wrażenia. Je właśnie uważa za najważniejsze i chciałby się nimi podzielić… więc tak….pewnie tak jest, że każdy chciałaby napisać książkę o sobie.- zakończył wreszcie swe długie dywagacje Damian.

Jego wzrok podążył gdzieś daleko, przed siebie, i po chwili zatrzymał się na sylwetce młodej kobiety, która stanęła na podwyższeniu balustrady, jakby chciała wyskoczyć do rzeki. Damian już miał pokazać ją Łukaszowi, ale ten sam zauważył niebezpieczną sytuację. Za moment jednak kobieta zeszła z powrotem na chodnik, rozejrzała się i powoli oddaliła się od tego miejsca. Przechodząc obok obydwu chłopaków uśmiechnęła się do nich. Damian odwzajemnił uśmiech.

  • Co lubisz starsze?- zapytał ironicznie Łukasz
  • Fajna była, co się czepiasz- odburknął Damian i zaraz wrócił do poprzedniego tematu:
  • No właśnie, może i każdy chciałby napisać książkę, tylko że nie wszyscy potrafią. Albo nie wszystkim jest to dane…
  • Jasne brak czasu, możliwości, zmęczenie. – zgodził się Łukasz – Nie każdy może sobie tak po prostu siąść i pisać.
  • Wiesz, a oni twierdzą, że wcale nie musimy takich książek pisać- dodał Damian
  • Jacy znowu oni?- zapytał Łukasz przewracając ze znudzeniem oczami
  • No, Horacy i Maurycy, ci z Introligatorni, na rogu Pięknej i Realnej.- wyjaśnił Damian
  • A… ty znowu o tym, widzę, że nieźle ci w głowie namieszali.
  • A namieszali, żebyś wiedział – dziwnie zgodny z przyjacielem był znów Damian
  • No więc, jak jest z tymi książkami według nich? Pisać, nie pisać? – dopytywał już bez cienia ironii Łukasz
  • Nie musimy ich pisać, możemy, ale nie musimy, bo…
  • Bo co? – pomału znów niecierpliwił się portrecista
  • Bo te książki już zostały napisane. – wyjaśnił kategorycznie Damian wprawiając przyjaciela w osłupienie.

Róg Pieknej i Realnej 6

Znów zazgrzytały kółka i wózek Horacego przetoczył się po pokoju w kierunku pomieszczenia, z którego wcześniej przyszedł do nich Maurycy

– Proszę za mną – wydał krótkie polecenie Damianowi.

Za chwilę znaleźli się w dość obszernej sali o wiele jaśniejszej niż poprzednia. Damian nareszcie mógł wyraźniej przyjrzeć się szerokiej i jakby ogorzałej słońcem twarzy Horacego, którą okalał wianuszek zupełnie siwych włosów i igiełkowatej brody. Na twarzy mężczyzny malował się wyraźny wysiłek przy każdym kolejnym obrocie kółek wózka inwalidzkiego, lecz gdy tylko stawał zaraz powracał na nią uśmiech. Zdecydowanie zatem sprawiał wrażenie człowieka pogodnego i budzącego zaufanie.

Damian rozejrzał się po sali. Przypominała ona trochę zamkową komnatę, głównie z powodu wysokich okien ozdobionych wielobarwnymi witrażami, z których do wnętrza padały teraz świetliste refleksy. Niebieskie, żółte i czerwone plamki światła pląsały wesoło, niby stado rozbieganych króliczków, pośród zalegających wszędzie książek.

– Może jest wśród nich zajączek z lusterka babci Anetki” – przemknęło przez myśl Damianowi i zaraz zaczął uważniej śledzić ich skoki wśród zajmujących dosłownie każdą wolną przestrzeń tomów. Nie tylko szczelnie zapełniały one półki regałów postawianych ciasno wokół czterech ścian, ale także poukładane były na płytkach czarno-białej posadzki w różnej wysokości stosy. Jedno spojrzenie później i Damian był już pewny, że prezentują pewnego rodzaju prawidłowość i że… są jak pionki nierozegranej do końca partii.

-Tak ma pan rację – odezwał się wreszcie Horacy, jakby zgadując jego myśli. – Gramy tu czasem z Maurycym w szachy albo warcaby …- co mówiąc i jakby na dowód swoich słów, podjechał do najbliżej ustawionej książkowej wieży i przesunął ją delikatnie o kilka czarnych płytek naprzód. Swój ruch skwitował tryumfującym spojrzeniem w kierunku Maurycego oraz przeciągłym – szszsszsszach!, które zabrzmiało równie definitywnie jak -ciach!

Maurycy w odpowiedzi wzniósł tylko błagalne spojrzenie w górę i głęboko westchnął. Za chwilę pogrążył się w zadumie nad układanką książek na podłodze i obserwował ją zawzięcie drapiąc się w brodę.

Horacy i Damian pozostawili zamyślonego Maurycego za sobą i zbliżyli się do środka sali, gdzie ustawiony był masywny, pokryty zielonym suknem stół. Do jednego z jego rogów przykręcony był hebel introligatorski, a obok niego rzędami poukładane leżały różnych rozmiarów tłoki, od najcieńszego do najgrubszego oraz pobłyskujące swymi zębatymi kółeczkami radełka. Nad wszystkimi przedmiotami górował jednak nieforemny, sporych gabarytów słoik z klejem, z którego ciągnęły się upuszczone przez nieuważnego użytkownika lepkie smugi i stróżki. Wokół stołu stało też kilka rzeźbionych krzeseł, których oparcia zdawały się równie gościnne, co nobilitujące dla mających zasiąść na nich osób. Doskonale zresztą komponowały się z misternie żłobionym sklepieniem całej sali.

 

  • To jest właśnie nasza pracownia, panie Damianie, jeśli tylko zgodzi się pan podpisać z nami kontrakt, to może stać się ona pana codziennym miejscem pracy

  • Tak? – ni to zapytał ni to zdziwił się Damian. Tajemnicze miejsce budziło w nim mieszankę tak sprzecznych uczuć, że w zasadzie można się było spodziewać każdej reakcji z jego strony. W końcu postanowił dopytać: A na czym właściwie miałaby polegać ta praca?

  • Musi Pan wiedzieć, że Moderator Indywidualnych Czasów to odpowiedzialne zajęcie. Nie każdy jest w stanie je wykonywać .– zaczął podniosłym tonem Horacy. Robił długie przerwy między zdaniami upewniając się, że Damian dobrze je rozumie. – Wymaga ono zarówno dużego poświęcenia jak i sporej kreatywności. – kontynuował swoja przemowę-Nie raz będzie Pan pozostawiony samemu sobie i mimo poznania wszystkich reguł, do pana będzie należała ostateczna decyzja w zasadniczych sprawach…, a w dodatku….- tu Horacy przerwał swoje wyjaśnienia, bo zza ich pleców zaczęło dochodzić głośne sapanie Maurycego, któremu towarzyszył mniej więcej taki dźwięk:

  • Aaaaaa ……szaaaaaaaach……..

Obaj odwrócili się i zauważyli jak chudy okularnik dźwiga stertę książek starając się ją przenieść z jednego miejsca na drugie. Musiała to być Królowa, bo stanowiła dość wysoką konstrukcję i niesiona przez Maurycego niebezpiecznie się przechylała. On starając się utrzymać ją w pionie musiał dodatkowo lawirować pomiędzy innymi „pionkami” z książek. Przy tym wszystkim nie przestawał jednak wydawać z siebie głosu:

  • iiiiiiiiiiiiiiii – mat! – zakończył niespodziewanie szybko, nawet dla siebie samego. Następnie z wyraźnym grymasem zdziwienia na twarzy runął jak długi pośrodku tej niezwykłej planszy. To mogło oznaczać tylko jedno: definitywny koniec gry i to nie całkiem taki, jak go planował Maurycy. Zwały książek piętrzyły się teraz wokół niego bezładnie, a jedna z nich, otwarta, wylądował okładką do góry na jego głowie. Horacy i Daniel wybuchnęli śmiechem widząc minę Maurycego w tym nietypowym kapeluszu. Horacy nie mogąc powstrzymać chichotu w końcu skwitował całą tą sytuację:

  • Tak jest zawsze, Maurycy przeżywa swoje chwile tryumfu nade mną, ale potem nie jest ich w stanie udokumentować rozkładając całą partię na łopatki, hi hi hi

  • I siebie przy okazji też – dodał dławiąc się ze śmiechu Damian.

Róg Pięknej i Realnej 5

Damian znów stał przed dawną stancją swojej matki i wodził wzrokiem za słonecznym zajączkiem puszczanym z lusterka babci Anetki. Świetlisty punkcik najpierw zatoczył kilka chaotycznych kręgów na pierwszej kondygnacji, po czym dał susa w kierunku parteru i na koniec zniknął za sporym krzakiem głogu rozpościerającym w tym miejscu swoje gałęzie. Dopiero teraz Damian dostrzegł, że od głównej ścieżki prowadzącej do budynku odchodzi w bok inna, trochę szersza, zmieniająca się w betonowy podjazd, po którym swobodnie mógłby się poruszać wózek inwalidzki, albo nawet mały samochód.

Nie namyślając się długo, chłopak zszedł nią w dół po tropach zajączka i po chwili stanął po środku małego podwórka znajdującego się poniżej poziomu ulicy. Teraz nie dziwił się wcale, że wcześniej nie mógł go dostrzec. W głębi podwórka znajdował się budynek, który równie dobrze mógł być efektem eksperymentu jakiegoś ambitnego dewelopera sprzed co najmniej kilku dekad, co ofiarą kataklizmu, takiego jak wichura czy pożar, który pozbawił go wyższych pięter oszczędzając jedynie fundamenty i suterenę. Choć w miejscu nieistniejącego dachu zdążył już wyrosnąć mech, a nawet pierwsze kępki trawy i jakaś brzoza samosiejka, reszta wyglądała całkiem solidnie. Funkcję użytkową lokalu potwierdzała przyczepiona do ściany przy drzwiach wejściowych sporej wielkości tablica z napisem „INTROLIGATORNIA, ul. Realna 1”.Odczytując ją Damian nie miał już żadnych wątpliwości, że znajduje się pod adresem, który intrygował go od trzech dni. Tu właśnie był róg Pięknej i Realnej.

Skromne otoczenie w jakim się znalazł trochę go jednak rozczarowało, więc ze skrzywionymi ustami mruknął do siebie półgębkiem:

  • Tak… kolejny przedstawiciel ginących zawodów….Introligator…. niedawno był kuśnierz, …teraz może być introligator…czemu nie? ….na pewno znajdę jakąś książkę do oprawy w domu…. tak, a kto będzie następny? …. rusznikarz?, tak….tylko jego brakuje do kompletu, żeby palnąć sobie w łeb…- Damian zapętlał się coraz bardziej w swych ironiczno – gorzkich uwagach:
  • Czy w całym Szczecinie tylko mnie oni są potrzebni?… Przecież gdyby nie kożuch mojego dziadka, to kuśnierz na dobre zarósłby kurzem w swoim warsztacie. Było dla mnie jasne, że nie miał zleceń od tygodni. Teraz ten introligator. Też nie wygląda mi na obleganego… …Zaraz się zresztą przekonam, czy na posadzce wewnątrz widać choćby ślady po jakimś kliencie.

To myśląc Damian, z impetem godnym inspektora Sanepidu, ruszył w kierunku starych drewnianych drzwi, z których brązowy lakier odchodził grubymi płatami. Zapukał, a nie usłyszawszy odpowiedzi zdecydowanym ruchem nacisnął klamkę i za chwilę przekroczył próg domu.

Z zalanego słońcem podwórka wszedł do zaciemnionego pomieszczenia, którego okna pozasłaniane były ciężkimi bordowymi sztorami skutecznie tamującymi napływ światła do środka.

Jego oczy powoli dostosowywały się do panującego tu półmroku, w końcu udało mu się wyodrębnić w nim kilka foteli i mały stolik stojący po środku sporego pokoju. Jeden z foteli łagodnie się obrócił, błysnęły duże koła i Damian usłyszał najpierw terkot podjeżdżającego do niego wózka, a potem głos siedzącego na nim starszego mężczyzny:

  • Proszę, proszę niech pan przechodzi dalej, aż trzykrotnego zaproszenia Pan potrzebował, żeby tu do nas trafić… – powiedział, lecz nie brzmiało to jak wymówka, lecz raczej jak pełne rozbawienia stwierdzenie, po którym nastąpiło tylko milczenie zbitego z tropu Damiana. Jego inspekcja nie miała żadnej szansy powodzenia. Przede wszystkim było tu zbyt ciemno, by wyciągać jakiekolwiek wnioski, po drugie, to mężczyzna przejął inicjatywę i on był panem sytuacji. Po chwili znów się odezwał: – Najważniejsze, że pan już u nas jest.Proszę, proszę siadać tam, gdzie panu będzie wygodniej. – kontynuował mężczyzna swym niskim ale pogodnym głosem- Może herbatki zaparzyć albo kawki? W tym momencie stał się już zupełnie przyjacielski. Poczekał aż Damian usiądzie na najbliższym fotelu, po czym obrócił głowę w kierunku sąsiedniego pomieszczenia i odezwał się nieco głośniej :

  • Maurycy, pozwól tutaj! – w odpowiedzi dało się słyszeć szurnięcie krzesła i odgłos czyiś kroków. Za chwilę w drzwiach pojawił się szczupły, może trzydziestoletni mężczyzna, o gładko zaczesanych na bok włosach i okularach mocno powiększających jego ciemne oczy. Mówił trochę piskliwym pełnym wyrzutu tonem:

  • Tak Horacy? Jestem Ci potrzebny? A przecież, sam dziś rano mówiłeś…. że już wcale nie muszę tu przychodzić i że…. tu zawiesił głos, bo zdał sobie sprawę, że nie są sami, a Horacy trzyma palec przy ustach w geście nakazującym mu milczenie.

  • O przepraszam mamy gościa….skorygował sam siebie Maurycy

  • Tak. I to jak ważnego….- odpowiedział mu Horacy- To Pan Damian, o którym już Ci opowiadałem

  • Ten, którego ojciec?….- tajemniczo zapytał Maurycy zabawnie wybałuszając przy tym swoje oczy krótkowidza i znów zawiesił głos

  • Tak, właśnie ten.- upewnił go Horacy

  • O!… To witamy witamy- Maurycy już wyciągał rękę w kierunku Damiana, lecz za chwilę cofnął ją żeby obetrzeć mokre plamy kleju introligatorskiego na palcach o błyszczącą kamizelkę, w którą był ubrany.

  • Tak…Witam Panów – odezwał się Damian i odchrząknął, aby rozproszyć swoje zażenowanie – ja chciałem powiedzieć….., właściwie, że ja ……ja w ogóle nie jestem jeszcze zdecydowany, ….a poza tym widzę panów po raz pierwszy…. i tak naprawdę nie wiem, czego mogę się spodziewać…..

  • Ależ proszę się nie denerwować – uspakajającym tonem odezwał się znów Horacy- Zaraz, zaraz. Wszystko po kolei, Pomału Pan sobie wszystko przypomni.

Róg Pieknej i Realnej 4

Jak ja mam w ogóle trafić na Róg Pięknej i Realnej? – zastanawiał się Damian siedząc w łóżku z laptopem na kolanach i drapiąc się po rozczochranej jeszcze od spania czuprynie- W Góglach nic mi się nie wyszukuje, tak jakby wcale nie było takiego skrzyżowania w naszym mieście…. Zaraz zaraz…. kto to kiedyś powiedział, że jak czegoś nie ma, to trzeba to wymyślić….Voltaire?… ale chyba raczej nie chodziło mu o miejsce, które nie istnieje…. – A właściwie dlaczego nie? – kontynuował swoje rozmyślania – To dopiero byłoby wyzwanie. Może mi się uda – Damian w końcu zmotywował się odpowiednio do wyjścia z domu i odnalezienia dziwnego adresu.

Postanowił nie wsiadać dziś do autobusu i cały odcinek przejść piechotą. Pogoda była zresztą całkiem zachęcająca. Ulica Piękna nie była daleko od jego domu. Pamiętał, jak będąc kilkuletnim chłopakiem przechodził tędy z matką, trzymał ją kurczowo za rękę, a ona pokazywała mu okno stancji, gdzie kiedyś mieszkała. Jak przez mgłę docierały teraz do niego echa jej opowieści o romantycznych spotkaniach z jego ojcem i długich rozstaniach przed drzwiami kamienicy, przed którą Damian w końcu dotarł. Stał teraz przed nią dokładnie oglądając każda jej kondygnację.

Tak to było tutaj. – potwierdził sam sobie i rozejrzał się wokół. Ta ulica było wyjątkowo krótka, zaledwie kilkadziesiąt kroków wystarczało, by przemierzyć ją od jednego końca, do drugiego – Właściwie powinna nazywać się „Świński ogonek”- pomyślał ironicznie Damian. Po obu stronach jezdni stały ciasno pobudowane kamienice i nowsze betonowe plomby między nimi. Damian kolejny raz dokładnie oglądał róg Pięknej z ruchliwą ulicą Koszalińską, ale nie widział nawet śladu po nazwie Realna. Wolno przespacerował się do drugiego wylotu ulicy, gdzie Piękna spotykała się na obrzeżach parku z ulicą Zieloną, ale i tu nie mógł trafić na żaden trop.

Kiedy zrezygnowany miał już obrócić się na pięcie i obrać kurs na drogę powrotną do domu, kątem oka zauważył Babcię Anetkę, która tego dnia zajmowała się swoją, jak ją z dumą nazywała, „pracą zarobkową”. Stała właśnie w tym ruchliwym punkcie miasta z naręczem bukiecików uwitych z nagietków i w specjalnie do nich dobranym pomarańczowym kapeluszu na głowie i wdzięcznie uśmiechała się do przechodniów. Interes musiał iść całkiem nieźle, bo w wiaderku które postawiła u swoich stóp nie było już więcej kwiatów do sprzedania. Damian podszedł do niej ucieszony.
Co masz taka minę- zapytała zaczepnie Babcia Anetka- Nie możesz znaleźć adresu, prawda? A spotkanie masz mieć niedługo?- dodała ni to pytając, ni to stwierdzając. Kiwała przy tym cały czas głową. Damian stał osłupiały ze zdziwiona miną; zastanawiał się skąd Babcia Anetka zna jego problem.
– Gołębie mi powiedziały, głuptasie. – zaśmiała się – A widzisz, nie chciałeś mi wierzyć, że to moi zwiadowcy. Pleciugi moje kochane, one mi wszystko wyśpiewają… Dobrze już, nie martw się, pomogę ci. A swoją droga mógłbyś być bardziej uważny i jak czegoś szukasz, to naprawdę rób to dokładnie. To mówiąc Babcia Anetka wyciągnęła z jednej ze swoich licznych kieszeni malutkie okrągłe lusterko, w którym odbijać się zaczęły promienie mocno świecącego dziś słońca. Za chwilę złapanym w ten sposób zajączkiem wskazywała Damianowi drogę. Chłopak musiał mocno przyśpieszyć, by nadążyć za prowadzonym przez Babcię Anetkę świetlnym punkcikiem, przeskakującym szybko z kamienicy na chodnik, z chodnika na żywopłot, z żywopłotu na parkan. W końcu małe słoneczne kółeczko stanęło w miejscu. Damian obejrzał się w kierunku Babci Anetki, a ona tylko skinęła głową, jakby potwierdzała – „To tu”.

Róg Pięknej i Realnej 3

Następnego dnia rano, zanim Damian zdążył jeszcze podnieść się z łóżka, do jego pokoju weszła matka. Chłopak był bardzo zaskoczony, bo od kilku tygodni prawie w ogóle się do niego nie odzywała, i raczej unikała z nim kontaktu. Co dzień cierpliwie wyczekała, aż opuści on kuchnię, zanim przekroczyła jej próg, by zaparzyć sobie herbaty. Ostatnio także nie zdarzało się im nawet otrzeć o siebie w przedpokoju.

-Tak mamo? …-Która jest godzina? – zapytał z braku odpowiedniejszych słów na tę nieoczekiwaną sytuację.

-Jest już siódma i zaraz wychodzę do pracy – odpowiedziała spokojnym i wyciszonym głosem matka i po chwili dodała – wiesz w przedpokoju znalazłam tę karteczkę, chyba ci wypadła…

Wręczyła mu różowy zwitek papieru, który wczoraj po powrocie do domu zmiął w kulkę i z finezją godną Michela Jordana wrzucił do kosza na śmieci stojącego w rogu. Nie przypilnował jednak, czy swoim rzutem zaliczył punkt, czy tylko tablicę i nie był teraz pewien, czy przypadkiem różowa niby-piłeczka nie odbiła się od obręczy kosza i nie upadła z powrotem na płytę niby-boiska.

-To chyba ważne prawda, jakieś spotkanie ci się szykuje?- ciągnęłaswe domysły matka

-Tak, coś w tym stylu… – beznamiętnie odpowiedział jej Damian

-Jest tu godzina i adres, pomyślałam, że to coś ważnego, może w sprawie pracy…

-Tak, można tak powiedzieć, Mamo. – Damian kręcił się już niespokojnie w tym krzyżowym ogniu pytań. W końcu jednak sam zapytał:

-A tak przy okazji, może wiesz gdzie to jest, ten róg Pięknej i Realnej?

-Ulicę Piękną znam, mieszkałam tam jeszcze w studenckich czasach, zanim poznałam twojego ojca, ale czy tam była gdzieś w pobliżu Realna? -No nie wiem, nie wiem już teraz. Tyle tych domów nowych nastawiali, to może i ulice nowe powstały. Zresztą mogli zmienić starą nazwę. Komu na ten przykład przeszkadzała ulica Walki Młodych, takie to kiedyś poczytne pismo było, a teraz co na Solidarności ją zmienili, i wiadomo jak długo tak zostanie, o, albo 22 lipca czemu niby zlikwidowali…

-Dobrze, dobrze już mamo, nie ekscytuj się tak, bo i tak nie masz na to wpływu- zakończył jej zakusy na poprawianie świata Damian. Właściwie zaczynał się zastanawiać czy jednak to milczenie mamy nie miało swoich plusów.

-No dobrze już kończę bo się spóźnię do pracy. To co pójdziesz tam?- zakończyła matka z taką jakby nadzieją zawieszoną na końcu tego pytania, które brzmiało jednak jakby było poleceniem.

-Pójdę, pójdę – odpowiedział już do reszty zmęczony Damian.

Kiedy wyszła nie pozostało mu nic innego do zrobienia jak zdrzemnąć się kolejną godzinę i odpocząć po tej wyczerpującej inwigilacji.

Róg Pięknej i Realnej 2

-Pi, pi, pi – przeciągły metaliczny pisk wdzierał się prosto w prawe ucho Damiana i dźgał go niczym szpikulec w sam środek bębenka. Kiedy ból stał się nie do zniesienia, chłopak gwałtownie poderwał głowę z klawiatury laptopa, która przez ostatnie pół godziny służyła mu za poduszkę. Z odciśniętymi na policzku klawiszami przysłuchiwał się jeszcze przez chwilę rzężącemu urządzeniu, które resztką swych elektronicznych sił skarżyło się na to wysoce niekompatybilne zachowanie ze strony użytkownika.
-Aj, mogłem chociaż zamknąć klapę. – pomyślał Damian, po czym podjął próbę udobruchania komputera, poprzez delikatny reset. Ten jednak nie przyniósł rezultatu i w końcu musiał mu odłączyć zasilanie. Kiedy zapadła długo oczekiwana cisza chłopak starał się pozbierać swoje zmącone myśli, które wciąż krążyły bez celu w jego zmęczonej niewygodną drzemką głowie. Spojrzał na leżący przy laptopie telefon i przypomniał sobie rozmowę. Nie wiedział czy odbyła się naprawdę czy tylko w jego śnie.
-Róg Pięknej i Realnej- ha!- dobre. Jasne że to zbyt piękne, by mogło być realne. O co tu chodzi?- pytał sam siebie. – Przecież w Szczecinie nie ma w ogóle takich ulic. Szkoda, bo miałbym robotę. W końcu Moderator indywidualnych czasów to nie byle kto – zaśmiał się ironicznie.
-Dobra, którą to mamy godzinę? O już pierwsza! Lepiej wyjdę z domu zanim wróci matka. Niech wie, że byłem dziś bardzo zajęty.- już całkowicie przytomny przeszedł do przedpokoju, gdzie przed lustrem zakładał eleganckie półbuty i przeczesywał grzywkę. Nawet bezrobocie nie było w stanie pozbawić go fasonu, Damian po prostu lubił zawsze dobrze wyglądać.
Wyszedł na wrześniową ulicę, zalaną zamglonym słońcem i zauważył, że do znajdującego się tuż przed domem przystanku podjeżdża autobus, wskoczył do niego bezwiednie. I tak było mu wszystko jedno dokąd pojedzie.
Od kilu dni zabawiał się w kotka i myszkę z kanarmi, ryzyko dodawało adrenaliny do tych bezsensownych wycieczek, a poza tym nie wydawał pieniędzy, których i tak nie miał. Gdy tylko zauważył znajomych kontrolerów miejskiej komunikacji jak szalony przeciskał się przez zamykające się z sykiem drzwi pneumatyczne. Wracał potem pieszo z miejsca dokąd był łaskawy zawieźć go ostatni środek transportu publicznego. W czasie tych zawadiackich eskapad dowiadywał się, że miasto, w którym mieszkał od urodzenia miało przed nim wiele sekretów do odkrycia.

Ileż to pięknych zakątków odkrył, kamienic, które kropka w kropkę wyglądały jak te na paryskim Montmartrze. Znalazł między innymi od dawna poszukiwany przez niego zakład kuśnierski, gdzie naprawiono mu wielce szykowny kożuch jeszcze po dziadku, który zamierzał obnosić po mieście w najbliższym sezonie zimowym, tak podatnym na modę vintage. Innym razem poznał Babcię Anetkę, przyjaciółkę wszystkich gołębi w mieście, która znała je wszystkie z imienia, nazwiska a nawet adresu, gdzie kątem pomieszkiwały. Twierdziła, że co dzień zdają jej relację z tego co zobaczyły krążąc nad miastem pałaszując smakołyki, które dla nich przygotowała.
Szczecin, wart był zachodu, a raczej tego codziennego pochodu Damiana, kiedy z coraz to innego miejsca końcowego przystanku wracał pieszo do domu.
Ale dziś jazda autobusem wydawała się jakby inna. Przede wszystkim w środku nie było żadnych pasażerów, żadnego emeryta w drodze na wizytę w przychodni, ani żadnej matki taszczącej wózek i wołającej o pomstę do nieba za brak zrozumienia u architektów miejskich. Nikogo. Za kółkiem za to zamiast naburmuszonego motorniczego siedziała miła piegowata dziewczyna.
-EEEEe coś mi tu nie pasuje i to raczej bardzo.- stwierdził Damian i już zbierał się do wyjścia, kiedy jak spod ziemi wyrośli przed nim dwaj mężczyźni ze znienawidzonymi plakietkami na piersi i złowrogo brzmiąca formułą na ustach- „poprrrrrrroszę bilety do kontroli”
Niestety nie było czasu by uciec, drzwi były za daleko i nie miał także, gdzie schować. Wpadł jak śliwka w kompot bez dwóch zdań.
-Jeżeli Pan nie ma biletu musi Pan na następnym przystanku wysiąść z nami – kategorycznie stwierdził jeden z kontrolerów.
Tak też się stało. Za chwilę już drugi z nich wypisywał mu mandat, który wręczył z nakazem niezwłocznego stawienia się na miejscu w celu uiszczenia długu.
Tym razem pieszy powrót do domu nie miał w sobie nic z lekkości poprzednich spacerków. Damiana nie ucieszył się nawet na widok Babci Anetki, która na jednym z przydrożnych skwerków oblepiona wprost gołębiami wyciągała ze swoich torebek ostatnie okruszki.
Jak ja to teraz powiem Matce. Ciekawe, ile sobie panowie policzyli? – zastanawiał się Damian i wyciągnął zwitek mandatu z kieszeni. Rozwinął go, ale na różowej karteczce nie było kwoty, a jedynie informacja o spotkaniu o godzinie dziesiątej pod adresem Róg Pięknej i Realnej.