Tag Archives: góra

Sto milionów

Na szczycie niewysokiej góry siedział mały człowieczek i z tajemniczym uśmiechem na twarzy podrzucał złotą monetę. Śledził wzrokiem jej obroty w powietrzu, a potem łapał ją zamaszyście tuż nad ziemią. Sprawdzał na otwartej dłoni: „Orzeł czy reszka, reszka czy orzeł?” Było to sprawdzanie z premedytacją, raczej nie w afekcie i zdecydowanie z niskich pobódek. Sprawdzanie dla zabicia czasu.

Trzeba przyznać, że mały człowieczek był doskonałym zabójcą czasu, po prostu mistrzem w swoim fachu. Po zabitym czasie nie pozostawiał nawet jednej uronionej nanosekundy, ani też najlżejszego odcisku w kalendarzu. Do perfekcji opanował większość znanych sposobów na nudę, tę najbardziej uprzykrzoną formę czasu, która niejednego już popchnęła do przestępstwa, a nawet zbrodni przeciwko niej. On wciąż pozostawał nieuchwytnym sprawcą rozbierania się i pilnowania swoich ubrań, liczenia włosów na głowie, patrzenia jak trawa rośnie, a nawet czekania na Godota, które wychodziło mu o niebo lepiej niż bohaterom sztuki Beketta.

Dziś był dla czasu szczególnie bezwzględny, zabijał go metodycznym podrzucaniem monety. Tak zapamiętał się w swoim zbrodniczym procederze, że w pewnym momencie zbyt późno podstawił dłoń pod nadlatujący pieniążek i nie zdążył uchronić go przed upadkiem na ziemię. Ku jego wielkiemu zdziwieniu nie mógł także sprawdzić wyniku, bo moneta upadła dokładnie na swój żebrowany brzeg i niczym koło zębate oderwane od jakiejś niewidzialnej machiny potoczyła się szybko w dół zbocza. W pierwszym odruchu zerwał się, by ją dogonić, ale w końcu machnął tylko ręką. Gest ten dał mu impuls do zmiany taktyki: „W końcu machaniem ręki też da się ukatrupić nudę”- pomyślał i zaraz wprowadził swój straszny plan w życie.

Moneta tymczasem nabierała impetu tocząc się w dół stoku góry. Od czasu do czasu podskakiwała na napotkanych kamieniach lub korzeniach rosnących na jej drodze drzew. W końcu zatrzymała się uderzając o jeden z trzewików dziewczyny, która tego dnia wybrała się do lasu na grzyby. Moneta upadła dokładnie na środku leśnego duktu dając wynik ”reszka”. Dla dziewczyny miał on o tyle znaczenie, że natychmiast zauważyła jej nominał. Moneta sprawiła, że wracała z lasu z blaskiem w oczach, choć jej koszyk na grzyby świecił pustkami. Za tydzień wydała złotego dukata na targu, a dokładnie na straganie u handlarza tekstyliami. Z radością zwijała świeżo kupione kolorowe wstążki, podczas, gdy kupiec z uśmiechem chował świeżo zarobiony pieniądz do swojej sakiewki.

Kiedy słońce nad targiem przeszło na zachodnią stronę nieba, handlarz skrzętnie spakował utarg całego dnia oraz pozostałe tkaniny i nici we wszystkich kolorach tęczy na swój wóz i ruszył nim w drogę powrotną do domu. Nie podejrzewał nawet, że tego wieczoru jego dobytek stanie się łakomym kąskiem dla grasującej po okolicy bandy zbójeckiej. Bandyci nie cieszyli się jednak długo swym łupem. Jeszcze tego samego wieczoru, podczas gdy przeliczali przy blasku ogniska zrabowane pieniądze, raz po raz badając autentyczność złotych monet siłą własnych zębów, jeden z nich zdradziecko konspirował z księciem pragnącym zaprowadzić ład i porządek na swoich włościach. Za obietnicę nagrody i spokojnego żywota wyjawił włodarzowi kryjówkę swoich kamratów.

Książę zorganizował obławę na zbójów, których zmorzył sen po fetowaniu udanego rozboju. W ten sposób zdobyte pieniądze zasiliły i tak niepsuty skarbiec w pobliskim zamczysku. Od przybytku głowa nie boli, zwłaszcza kiedy znika równie szybko jak się pojawia. O to drugie zadbał syn zamożnego księcia rozmiłowany do szaleństwa w dziełach sztuki. Pod osłoną nocy i w tajemnicy przed ojcem zabrał lwią część majątku i wydał ją na intrygującą rzeźbę przedstawiającą małego zamyślonego człowieczka z ręką uniesioną do góry, jakby w geście pożegnania, albo rezygnacji.

Rzeźba dająca do myślenia i zdecydowanie nie pozwalająca się nudzić była ozdobą kolekcji pewnego znanego konesera arcydzieł. Ten zainkasowawszy za nią sporą sumkę oddał się rozpuście, która zapewne trwałaby do końca jego dni, gdyby nie spotkał na swej drodze o tyleż cudnej co rezolutnej Carmensity. Ona to pokierowała umiejętnie majętnym antykwariuszem przenosząc jego uwagę z piękna zastygłego w dziełach sztuki w kierunku jednego z jego żywych kanonów. I nie był to wcale żaglowiec na pełnym morzu, ani kobieta w tańcu, tylko ten trzeci, a mianowicie koń w galopie.

Koneser sztuki stał się zatem właścicielem potężnej stadniny koni i wkrótce organizował jedne z najsłynniejszych gonitw w kraju. Na jedną z takich gonitw stawił się Alojz Bąk, goszczący przejazdem w mieście i dla zabicia czasu szukający rozrywek między kolejnymi ważnymi spotkaniami. Akurat ten sposób na nudę okazał się podwójnie szczęśliwy dla Alojza. Nie tylko unicestwił niepotrzebny szmat czasu, ale także zgarnął główną nagrodę. Postawił na konia, na którym nikt z publiczności nawet oka by nie zawiesił, za to wszyscy komentatorzy wieszali psy na jego jokerze . Alojz niezrażony tą nieprzyjazną aurą wobec swego faworyta, postawił na słabeusza. I wygrał. Całe okrągłe sto milionów.

W ten sposób jedna złota moneta pchana nurtem kolejnych transakcji w strumieniu czasu wpłynęła w końcu przelewem do delty konta bankowego Alojza. Na biednego nie trafiło. Jak to w życiu bywa. Alojz miał już właściwie wszystko. Dom, samochód, samolot, jacht, konto w szwajcarskim banku, zegarek z tegoż kraju, brylant wielkości kurzego jajka, jajko Faberger, orła w koronie, słonia w karafce, psa rasy odmiennej, niezwykłe okazy roślin i ich owoców. No po prostu wszystko. Sto milionów mogło mu się przydać jedynie do zakupienia czegoś wyjątkowego. Długo się nad możliwością takiego zakupu zastanawiał.

W końcu pomysł wpadł mu do głowy podczas jednej z jego licznych podróży. Jadąc górskim traktem wśród malowniczego krajobrazu zauważył pagórek o niezwykle regularnym kształcie. Wydawało się jakby był usypany z ziarenek piasku w wielkiej klepsydrze odmierzającej czas. Alojz tak się nim zachwycił, że postanowił go mieć natychmiast. Do tej pory nie miał jeszcze żadnej góry, pagórka a tym bardziej wzgórza. Kupił go zatem od ręki i nadał jego szczytowi własne imię.

Niesamowite było wspinać się na swój własny szczyt. Zdobywał górę już przez siebie nabytą. Kiedy stanął wreszcie na jej wierzchołku nie mógł oprzeć się dziwnemu wrażeniu. Nagle zapomniał o wszystkich ważnych sprawach, jakie pozostawił tam na dole. Patrzył w otwierającą się przed nim przestrzeń i ze zdumieniem stwierdził, że w jego zasobach pojawia się mnóstwo czasu. Tu na górze mógł szastać czasem do woli, tak jak to robił na dole z pieniędzmi. „Czas to pieniądz, podobno”- pomyślał wyjmując złotą monetę, którą zawsze nosił na szczęście w kieszeni. Zaczął nią machinalnie podrzucać i zabawiać się odczytywaniem wyniku, „orzeł czy reszka?”. Wcale go jednak nie zapamiętywał, robił to tylko po to, by mieć pretekst do następnego rzutu. W końcu tak się zapamiętał w odruchowej czynności, że nie zdążył w porę złapać pieniążka. Złota moneta niczym koło urwane z niewidzialnej machiny szybko potoczyła się w dół zbocza…